Blog:Słowa, które ranią

Z MruczekWiki
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
E061.png

Poniżej znajdują się trudne emocjonalnie treści

Zawartość: Emocjonalny język, wulgaryzmy, mowa nienawiści, samobójstwo

Jeśli potrzebujesz pomocy, przydatne informacje (np. telefony wsparcia) znajdziesz tutaj. W pilnych sprawach możesz zadzwonić na pogotowie - 112 lub 999

Słowa, które ranią
21 listopada 2023 | Kenex


"Tłiter służy temu żeby jechać z kurwami. Dodatkowe atrakcje typu usunięcie konta czy samobójstwo to premia za dobrze wykonaną pracę" - Dr Kąkubęt Andżej, użytkownik X, pisownia oryginalna.

Wolność, która zniewala

We współczesnej debacie publicznej pojęcie wolności zostało całkowicie zdominowane przez wersję korwinistyczną. Wolność jest DO czegokolwiek, na co mam ochotę. Przykładowo jeśli chcę zapalić papierosa, to wolny jestem wtedy, gdy mogę to zrobić, nie oglądając się na innych. A przecież otoczenie może chcieć być wolne OD zatruwania się dymem papierosowym.

Debata publiczna jest też strasznie zafiksowana na wolności teoretycznej. Najważniejsze jest to, ile wolno człowiekowi na papierze. W ogóle nie patrzy się na to, jakie będą koszty, by z wolności teoretycznej skorzystać. Jeżeli na ulicach wolno byłoby robić, co się chce, może garstka patusów i darwinistów społecznych byłaby wniebowzięta. Ale normiki bałyby się wychodzić z domu, więc z przysługującej im "wolności" by nie skorzystali. Z ich perspektywy wolność praktyczna zostałaby wręcz utracona - siedzieliby w domu wbrew woli.

Muszę od tego zacząć, żeby przygotować grunt mentalny do omówienia problemu mowy nienawiści. Gdy chcesz w Internecie publicznie zrobić coś wartościowego, musisz liczyć się z tym, że zaraz zleci się toksyczna chmara, która obrzuci Ciebie kupą gówna. Wielu wartościowych ludzi w odpowiedzi stwierdza, że będzie siedzieć cicho. Wolność do ziania nienawiścią, z której korzysta głośna garstka, sprawia, że mnóstwo wartościowych ludzi nie potrafi skorzystać z "wolności słowa", która niby dotyczy wszystkich.

Nieraz sobie myślałem, żeby może w sekcji komentarzy włączyć się do dyskusji, bo miałbym wartościowe rzeczy do dodania. Ale się wycofywałem, bo kurwa nie zniosę tego łajna. Moi znajomi mówią to samo. Może udzielaliby się więcej na grupach dyskusyjnych, prostowali pojawiające się mity, ale nie dadzą rady. Gdy czytają rzygi pod swoim adresem, chce im się płakać i obiecują sobie, że nigdy więcej. Jedna znajoma chciała przez Internet oddać albo sprzedać komuś futro ze zwierzęcia. Rzucili się na nią obrońcy zwierząt oskarżający ją o okrucieństwo, krew na rękach itp. No ale co miała zrobić? Wyrzucić? Jej zdaniem, skoro zwierzę zginęło tak czy siak, niech chociaż materiał nie trafi w dobrym stanie do śmieci. Internet nie był jednak na tyle wyrozumiały...

Nieograniczona niczym swoboda pisania, co się chce i gdzie się chce, może paradoksalnie być znacznie groźniejszym kneblem niż moderacja treści. Bardzo podstępnym, bo sprowadzanym do "słabości jednostki", a nie społecznej konsekwencji.

Gdy władza próbuje wywołać u obywateli efekt mrożący, by bali się korzystać ze swoich praw, zwykle podnosi się słuszny alarm. Gdy efekt mrożący wywołuje wylewający się z każdej strony hejt - mamy nie narzekać, bo inaczej jesteśmy "płatkami śniegu". Wedle tej logiki zastraszanie jest ok, pod warunkiem, że jest zdecentralizowane.

O tym, co z debatą publiczną robi przyzwolenie na hejt, pisałem także w Jak presja dystansu do siebie psuje Internet. Natomiast o tym, że wolność na papierze a wolność w praktyce to dwie rzeczy, rozważałem w Jak status quo zamyka nasze myślenie oraz w Krytyka ideologii samodzielności.

Zaś o tym, czemu w sekcji komentarzy atmosfera jest gorsza niż na ulicy, poczytasz w artykule Sekcja komentarzy.

Ciekawy przypadek pornografii

Jeśli chodzi o to, co zrobić z mową nienawiści, może warto zastosować analogię do pornografii. Pisałem o tym już w Nieostre granice w zjawiskach społecznych, więc tutaj tylko na szybko podsumuję, że dotykają jej podobne problemy, co mowy nienawiści. Jest trudna do jednoznacznego i niepodważalnego zdefiniowania, oddziałuje w sposób mocno subiektywny oraz wywołuje u niektórych reakcję "oj tam, oj tam". A jednak nie było zbyt wielkiego oporu, by zorganizować zasady tak, że pornografia w pewnych miejscach jest ok, ale narzucana w przestrzeni publicznej już nie.

Wiadomo, że czasem granica między krytyką i hejtem jest nieostra, ale bądźmy poważni. Często widać jak na dłoni, że autor komentarza ma jedynie na celu jak najmocniej dopiec. Być może licząc, że ofiara w końcu pęknie i przestanie np. mówić o globalnym ociepleniu. Spójrzmy chociażby na taką wiadomość z serwisu X:

"Ty jesteś zielonym zjebem o ryju krasnala ogrodowego z chin. Ile już kilometrów kutasów musiałeś wziąć w dupę żeby prawie codziennie być w wiadomościach?" - Kąkubęt Andżej, użytkownik X, pisownia oryginalna.

Czy ktokolwiek miałby problem z decyzją, czy zaliczyć to do hejtu czy nie? Taki język w przestrzeni publicznej jest - moim zdaniem - niedopuszczalny. Podobnie jak niemile widziane są zbliżenia na penisa wkładanego do odbytu.

Ciekawy przypadek "ruchałbym"

Dużo jest pomysłów na rozwiązanie problemu mowy nienawiści oraz obaw związanych z tymi pomysłami. Sprawa z pewnością jest skomplikowana i jakieś systemowe rozwiązania wymagałyby potężnych konsultacji społecznych, żeby możliwie zwiększyć skuteczność i zmniejszyć ryzyko nadużyć. Osobiście nie uważam tego za argument, by porzucić próby, bo czasem rozwiązanie problemu jest po prostu skomplikowane, ale bierne przyglądanie się problemowi jeszcze gorsze. Witam w rzeczywistości.

Jednak poza ewentualną zmianą postaw serwisów społecznościowych albo prawa, chciałbym zwrócić uwagę na zmianę społeczną, która zaszła za mojego życia. Chodzi o komentarze w stylu "ruchałbym". W moim odczuciu polski Internet kiedyś był nimi zalany wszędzie, a obecnie zamieszczanie ich to cringe i ośmieszenie autora. Więcej pisałem o tym w Wujkowy Internet. Może udałoby się podobną zmianę kulturową przepchnąć wobec mowy nienawiści. Żeby zamiast "ale fajnie zaorał" i spamu lajkami było "ale żałosne argumentum ad personam" i zatopienie przez wstyd.

Bardzo się cieszę, że Dawid z Naukowego Bełkotu opublikował film Nie czuję się bezpiecznie na YouTubie, za którym poszli inni twórcy popularnonaukowi, którzy też podzielili się przemyśleniami i odczuciami. Wypowiedzieli się m.in. Nauka to lubię, Elektryfikacja, Astrofaza, Naukowo TV, Defoliator, Mówiąc Inaczej. Część przyznała się do autocenzury, że chciałaby zrobić coś fajnego, ale wycofują się przez komentarze. Wartościowe rzeczy przepadły, przy rechocie toksycznej mniejszości. Może dzięki takim historiom bycie ciętym w przestrzeni publicznej przestanie być cool.

Różne pomysły

Z całej dyskusji próbuję wyłuskać różne koncepcje, jak można podejść do sprawy.

  • Naukowy Bełkot na YT proponuje, by komentować mogły tylko osoby spełniające określony warunek. Na przykład subskrybowanie kanału przez minimum 10 minut albo obejrzenie przynajmniej 10% komentowanego filmu. W ten sposób zmniejszy się skalę hejtu impulsywnego oraz utrudni organizację nalotów. Opcja byłaby dobrowolna dla autora kanału. Nie musiałby jej włączać.
  • Wiech z kanału Elektryfikacja najostrzejszych hejterów wyszukuje za pomocą kancelarii prawnej i wyciąga konsekwencje prawne. Twierdzi, że hejter namierzony nagle robi się bardzo ugodowy i przeprasza. Agresor nie ma ochoty udowadniać swoich pomówień w sądzie, więc kończy się na wezwaniu przedsądowym.
  • Bardzo zróżnicowane są opinie o automatyzowanej moderacji. Naukowy Bełkot oraz Nauka to lubię przekonują, że dobre narzędzia istnieją, a platformy się ociągają, bo mowa nienawiści generuje ruch. Astrofaza jest bardziej sceptyczny i nie wie, jak to zadziała. Rock jest zdecydowanie przeciwny.
  • W Niemczech obowiązuje Network Enforcement Act (tzw. Facebook-Gesetz), które zobowiązuje duże platformy cyfrowe do moderowania mowy nienawiści i fake newsów. Jeśli treść nie zostanie usunięta przez tydzień, platformie grozi kara do 50 milionów Euro.

Do poczytania

Zobacz też

MiauBlog:

MruczekWiki: