Artykuł został oznaczony jako rzetelny

Hipoteza roju (psychologia)

Z MruczekWiki
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania

Hipoteza roju jest hipotezą naukową (nie teorią!) rozwijaną przez Jonathana Haidta, która zakłada, że w ludzkiej psychice istnieje włącznik "trybu roju". W odpowiednich warunkach nasi przodkowie nauczyli się włączać tryb "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego", w którym osobniki zatracają poczucie własnego "ja" i są gotowe do ogromnego poświęcenia na rzecz grupy.

Chociaż sekcje są podzielone tematycznie, aby zrozumieć hipotezę roju, zalecamy przeczytać je po kolei. A najlepiej, jeśli wcześniej zapoznasz się z artykułami o kulturze WEIRD oraz kodach moralnych.

Ewolucja trybu roju

Haidt sformułował zasadę, że ludzie są w 90% szympansami i w 10% pszczołami. W pierwszej chwili może to brzmieć dziwnie, ale za chwilę powinno stać się jasne.

Gatunki ultraspołeczne

Wiele zwierząt zasługuje na miano "społecznych" (żyją w grupach lub stadach) ale niewiele z nich osiągnęło kolejny poziom i stało się ultraspołeczne – żyją w bardzo dużych grupach mających określoną strukturę wewnętrzną, co pozwala im czerpać korzyści z podziału pracy. Przykładem struktur ultraspołecznych są roje pszczele oraz gniazda mrówek. Mamy w ich obrębie kasty żołnierzy, zwiadowców i opiekunek.

Biolodzy Bert Hölldobler i E. O. Wilson na podstawie badań stwierdzili, że wspólnymi cechami, które pomogły zwierzętom stać się ultraspołecznymi, wydają się

  1. potrzeba obrony wspólnego gniazda, w którym znajduje się pożywienie dla mieszkańców [ten czynnik uznali za najważniejszy]
  2. konieczność karmienia młodych przez długi czas (co daje przewagę gatunkom, w których matki mogą liczyć na pomoc rodzeństwa lub samców)
  3. konflikty międzygrupowe

Bycie gatunkiem ultraspołecznym wydaje się bardzo adaptacyjne. Chociaż owady żyjące w koloniach stanowią zaledwie 2% wszystkich gatunków owadów, w krótkim czasie zajęły najlepsze miejsca do żerowania i rozmnażania się, wypchnęły swoich konkurentów na gorsze tereny i zmieniły większość ekosystemów lądowych na Ziemi (na przykład poprzez umożliwienie ewolucji roślin kwitnących, które muszą być zapylane). Biorąc pod uwagę łączną masę, dzisiaj stanowią one większość wszystkich owadów na Ziemi!

Jeśli pomyślisz o historii gatunku ludzkiego, zauważysz pewne podobieństwa do nas samych. Nasi przodkowie byli istotami terytorialnymi, lubiącymi zakładać gniazda (1) w miejscach możliwych do obrony takich jak jaskinie. Posiadali bezbronne potomstwo, które przez długi czas wymagało ich opieki (2). Jako grupa musieli radzić sobie z zagrożeniem ze strony sąsiednich grup, które mogły chcieć przejąć atrakcyjne gniazdo (3). Nasi przodkowie żyli więc w warunkach sprzyjających wykształceniu się zachowań ultraspołecznych. Dlatego jesteśmy jedynym gatunkiem ultraspołecznym wśród naczelnych.

Wraz z ekspansją ludzi na kolejne kontynenty, uprawą ziemi, budowaniu spichlerzy, magazynów i ogrodzonych pastwisk mieliśmy coraz większe zapasy, które wymagały coraz lepszej obrony. W ten sposób coraz bardziej rozwijały się u ludzi cechy ultraspołeczne, bo spójne grupy miały największe szanse na przetrwanie i poszerzanie swojego terytorium.

Podobnie jak owady ultraspołeczne zdominowały pozostałe gatunki owadów, człowiek wznosząc miasta-państwa zepchnął inne gatunki ssaków na margines.

Współintencjonalność

Szympansy są niewątpliwie bardzo inteligentnymi zwierzętami, potrafiącymi wytwarzać narzędzia, nauczyć się języka znaków, przewidywać zachowania innych szympansów i oszukiwać się wzajemnie. Ale jak stwierdził Michael Tomasello, ceniony badacz szympansów – "to nie do pomyślenia, abyśmy kiedykolwiek zobaczyli dwa szympansy niosące razem kłodę drewna". Dlaczego nie współpracują ze sobą? Czego im brakuje?

To co różni już dwuletnie dziecko od dorosłego szympansa, to współintencjonalność. W ciągu ostatniego miliona lat u naszych ludzkich przodków wykształciła się umiejętność tworzenia wspólnych reprezentacji umysłowych zadań, które co najmniej dwie osoby starały się wykonać razem. Na przykład podczas poszukiwania pożywienia jedna osoba nagina gałąź, a druga w tym czasie zbiera owoce. Zdaniem Tomasello nawet jeśli szympans wydaje się czasem współpracować (np. podczas polowań), w rzeczywistości indywidualnie ocenia sytuację, a następnie podejmuje działanie, które w danej chwili wydaje się najbardziej korzystne dla niego samego. Nie potrafi rozdzielać między siebie i innych zadań oraz łupów (musi za każdym użyć siły, by dostać coś większego).

Pojawienie się współintencjonalności według Haidta mogło być dla naszego gatunku tym przełomowym momentem, w którym zaczęła się wykształcać ludzka moralność. Potrafiąc współdzielić reprezentacje zadań, mogliśmy obserwować, kiedy inni robią to dobrze, a kiedy np. są pasażerami na gapę, którzy egoistycznie próbują zgarnąć najwięcej dla siebie. Według Tomasella ludzkość współintencjaonalność osiągnęła w dwóch krokach. W pierwszym ludzie nauczyli się tworzyć wspólne reprezentacje zadań dla 2-3 osobowych grup. Następnie po kilkuset tysiącach lat ewolucji umiejętność rozwijała się w kierunku coraz lepszego dzielenia się i współdziałania w koczowniczych społecznościach łowców i zbieraczy.

Jednym z kluczy do doboru grupowego jest wspólne gniazdo. Współintencjonalność pozwalała ludziom budować gniazda, które są ogromne, a przy tym lekkie i łatwe do przenoszenia. Pszczoły budują swoje gniazda z wosku i włókien drzewnych, by potem walczyć, zabijać i ginąć w ich obronie. Ludzie tworzą społeczności moralne z podzielanych norm, instytucji i bóstw. Nawet dzisiaj, w XXI wieku, walczą, zabijają i sami giną w ich obronie.

Nakładanie

Wszelkie instynkty plemienne, nasza grupolubność i inne cechy wynikające z bycia ultraspołecznym (jak pszczoły) są niejako nakładką na naszą starszą, samolubną naturę naczelnych (jak u szympansów).

Jesteśmy potomkami długiej linii zwycięzców w niekończących się igrzyskach życia społecznego, w których musieliśmy walczyć z innymi członkami stada o zasoby. Jednak nasza natura jest pokryta także młodszą, grupolubną powłoką. Jesteśmy potomkami dawnych ludzi, którzy dzięki swoim grupolubnym umysłom potrafili się zjednoczyć, współpracować i pokonać inne grupy. Zwróć uwagę na zachowanie pszczół, mrówek i termitów, u których konkurencja w obrębie roju została niemal wyeliminowana. Poszczególni członkowie są gotowi w obronie przed napastnikami oddać życie za swój rój.

Te dwie natury pozostały w naszych umysłach. W specyficznych warunkach może włączyć nam się tryb roju, w którym chwilowo wznosimy się ponad własną korzyść i zatracamy się w czymś większym niż my sami.

Włączniki trybu roju

Synchroniczne ruchy

Przekaz w kulturze popularnej mówi nam, że żołnierze są gotowi oddać życie za ojczyznę. Hipoteza roju tłumaczy to jednak inaczej.

William McNeill powołany do armii w 1941, na początku dziwił się wielu "bezsensownym" rytuałom wojskowym. Wielogodzinne maszerowanie z kilkunastoma kompanami wokół placu widział jako stratę czasu. Po kilku tygodniach, kiedy oddział osiągnął wysoki poziom synchronizacji, McNeill zaczął jednak doświadczać czegoś dziwnego:

Nie sposób opisać słowami emocji wywołanych przez długotrwałe poruszanie się w jednym rytmie, na którym polegała musztra. Pamiętam poczucie wszechogarniającego dobrostanu, a dokładnie: dziwne poczucie powiększenia, poszerzenia, bycia większym niż samo życie dzięki uczestnictwu w zbiorowym rytuale

William McNeill walczył podczas drugiej wojny światowej, a potem został historykiem. Wieloletnie badania skłoniły go do wniosku, że najważniejszą innowacją wprowadzoną przez armię grecką i rzymską, a następnie armie europejskie, była synchroniczna musztra i maszerowanie, podobne do tych, do jakich przed laty zmuszano go w wojsku. Nazwał to "tworzeniem więzi przez ruch" (muscular bonding). Dzięki temu procesowi żołnierze zapominali o sobie, bardziej ufali innym, jednoczyli się i potrafili zmieść z powierzchni ziemi mniej spójne grupy przeciwników.

McNeill przestudiował ogrom relacji żołnierzy i doszedł do wniosku, że mężczyźni ryzykują życie nie dla swojego kraju czy dla ideałów, ale przede wszystkim dla towarzyszy broni. Przytoczył przy tym wymowne słowa jednego z nich:

Wielu weteranów, którzy są wobec siebie szczerzy, z pewnością przyzna, że doświadczenie wspólnoty na polu walki (...) było szczytowym momentem w ich życiu. (...) Ich "ja" niepostrzeżenie przechodzi w "my", "moje" w "nasze", a los jednostki traci znaczenie. (...) Myślę, że to pewność nieśmiertelności sprawia, iż w takich chwilach poświęcenie własnego życia staje się stosunkowo łatwe. Mogę upaść, ale nie umrę, ponieważ to, co we mnie prawdziwe, będzie nadal żyło w towarzyszach, za których oddałem życie

Taniec

Barbara Ehrenreich w książce Dancing in the Streets: A History of Collective Joy (Tańcząc na ulicach. Historia zbiorowej radości) opisuje podróże Europejczyków pod koniec XV wieku. Przywozili ze swoich wypraw ogromną rozmaitość roślin i zwierząt, a każdy kontynent oferował niepowtarzalne cuda, które przekraczały granice wyobraźni. Jednak odniesienia dotyczące napotkanych ludzi były znacznie bardziej jednorodne – podróżnicy opisywali ludzi w transie tańczących ekstatycznie wokół ogniska w rytmie bębnów, często aż do wyczerpania. Europejczycy widząc to czuli odrazę. Maski, pomalowane ciała i gardłowe wrzaski upodabniały ludzi do zwierząt i było widziane jako "dzikie".

Autorka zgadza się z McNeillem, widząc w tańcu rodzaj tworzenia więzi i zwiększania spójności grup. Taniec sprzyja doświadczaniu miłości, zaufania i równości. Taniec był bardzo popularny w starożytnej Grecji oraz w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Zdaniem Ehrenreich chrześcijaństwo było religią "tańczoną" aż do średniowiecza, kiedy zakazano tańca w kościołach.

Wedle Ehrenreich taniec jest ewolucyjnie ukształtowaną biotechnologią służącą eliminowaniu hierarchii i łączeniu ludzi we wspólnotę. Ekstatyczne tańce, festiwale i karnawały wszędzie na świecie usuwają lub odwracają hierarchiczne układy życia codziennego. Mężczyźni przebierają się za kobiety, chłopi udają szlachciców, a ludzie bez obaw mogą się śmiać z przywódców. Gdy zabawa dobiega końca, a ludzie wracają do swoich zajęć, relacje między nimi wydają się mniej sztywne, a stosunki nieco cieplejsze.

Dlaczego jednak Europejczycy zatracili ekstatyczny taniec, skoro jest tak uniwersalny? Jednym z wyjaśnień zaproponowanych przez Ehrenreich są narodziny indywidualizmu i nowych koncepcji "Ja" w Europie. Te przemiany kulturowe przyspieszyły w czasach oświecenia i rewolucji przemysłowej. To one dały początek kulturze WEIRD (zachodniej, wykształconej, uprzemysłowionej, bogatej i demokratycznej) w XIX stuleciu. Im bardziej jesteś WEIRD, tym bardziej postrzegasz świat jako pełen odrębnych obiektów, a nie relacji. Im bardziej jesteś WEIRD, tym trudniej zrozumieć Ci zachowanie "dzikich".

Ehrenreich zwróciła uwagę na ciekawy fakt. W swojej pracy badawczej w niewielkim stopniu mogła liczyć na pomoc psychologii. Psychologia zdominowana przez kulturę WEIRD wypracowała bogaty język do opisywania miłości dwojga ludzi, ale co z miłością, która może istnieć między dziesiątkami osób?

Zachwyt nad wspaniałością przyrody (awe)

Karol Darwin w swojej autobiografii opisał, jak sam doświadczył niezwykłego uniesienia pięknem przyrody:

W swoim dzienniku napisałem, że kiedy stoi się pośrodku wspaniałej brazylijskiej dżungli, "nie sposób wyrazić słowami wyższych uczuć zachwytu, podziwu i oddania, jakie wypełniają i uwznioślają nasz umysł". Dobrze pamiętam swoje głębokie przekonanie, że w człowieku jest coś więcej, coś, co wykracza poza granice ciała

Podobnego zdania był Ralph Waldo Emerson, który w latach trzydziestych XIX wieku dał początek amerykańskiemu transcendentalizmowi – ruchowi który odrzucał analityczne spojrzenie na świat typowe dla uniwersytetów. Jego zdaniem najgłębsze prawdy można poznać nie za pomocą rozumu, a za pomocą intuicji. Opisał niezwykłe ożywienie i radość, jakich doświadczał, patrząc na gwiazdy, przyglądając się pofałdowanemu krajobrazowi pól uprawnych albo po prostu spacerując po lesie:

I gdy stoję na gołej ziemi, z głową skąpaną w rozsłonecznionym powietrzu i sięgającą nieskończonych przestworzy, pryska wszelki mój nędzny egotyzm. Staję się przezroczystym okiem, jestem niczym, widzę wszystko, przepływają przeze mnie prądy bytu uniwersalnego, jestem częścią lub cząsteczką Boga
W takim miejscu można poczuć "awe".

W ostatnich latach w psychologii intensywnie bada się uczucie "awe", które trudno przetłumaczyć na polski (najczęściej mówimy o nim "zachwyt").

Największe szanse, by go doświadczyć, mamy w sytuacjach z dwiema cechami:

  • Ogromem (coś nas przytłacza rozmiarem i czujemy się malutcy)
  • Potrzebą akomodacji (nasze doświadczenie trudno nam porównać do czegoś, co już doświadczyliśmy, przez co musimy stworzyć dla niego nowe kategorie umysłowe)

Uczucie "awe" sprawia, że ludzie zapominają o sobie i swoich codziennych troskach. Pozwala doświadczyć niesamowitego uniesienia. Otwiera nam nowe możliwości, wartości i kierunki. Ludzie opisują przyrodę w kategoriach duchowych dlatego, że może ona przestawić włącznik roju i sprawić, że nasze Ja osłabnie, a my poczujemy się częścią całości.

Środki halucynogenne

Substancje zaliczane do halucynogenów[! 1] posiadają wyjątkową (choć zawodną) zdolność do wyłączania Ja i wywoływania doświadczeń opisywanych później jako "religijne" i "odmieniające życie".

W wielu tradycyjnych społecznościach istniały wyczerpujące rytuały, które symbolicznie przeistaczały dziecko w osobę dorosłą. Często jako katalizatorów tej przemiany używano środków halucynogennych. Narkotyki włączają tryb roju i przyczyniają się do zniknięcia samolubnego Ja. Osoba, która stamtąd wraca, nie jest już samolubnym dzieckiem, ale odpowiedzialnym dorosłym.

Przedstawiciele kultury Zachodu zażywając narkotyki zwykle nie czują szczególnej więzi z żadną grupą. Osiągają jednak czasem "doświadczenia szczytowe".

Przed zdelegalizowaniem narkotyków przeprowadzono jeden z niewielu eksperymentów w kontrolowanych warunkach, gdzie podano badanym środki halucynogenne. W kaplicy jednego z bostońskich kościołów zgromadzono dwadzieścioro studentów teologii. Jedna grupa otrzymała psylocybinę, a druga niacynę (witaminę z grupy B, która wywołuje zaczerwienienie i rozgrzanie skóry). Oczywiście nikt z badanych nie wiedział, w której grupie się znajduje.

Naukowcy zebrali szczegółowe informacje przed badaniem i bezpośrednio po jego zakończeniu. Ustalili, że psylocybina wywołała istotne statystycznie efekty w zakresie dziewięciu rodzajów doświadczeń.

Były to:

  1. doznawanie jedności ze wszechświatem i utrata poczucia Ja
  2. przekraczanie granic czasu i przestrzeni
  3. głęboko odczuwany nastrój pozytywny
  4. poczucie świętości
  5. wrażenie, że posiadło się intuicyjną wiedzę, która wydawała się całkowicie pewna i prawdziwa
  6. paradoksalność sytuacji
  7. trudności z opisaniem tego, co się wydarzyło
  8. przemijalność (w ciągu kilku godzin wszystko wracało do normy)
  9. trwałe pozytywne zmiany postaw i zachowania

Dwadzieścia lat później Rock Doblin odnalazł 19 z 20 uczestników tego badania i przeprowadził z nimi wywiad. Doszedł do wniosku, że "wszyscy badani z grupy, której podano psylocybinę (i żadna z osób z grupy kontrolnej), po wielu latach nadal uważali, że tamto doświadczenie zawierało w sobie elementy prawdziwie mistyczne i w niezwykły sposób wzbogaciło ich życie duchowe".

Jeden z badanych tak wspominał to przeżycie:

Nagle poczułem, że coś mnie ciągnie ku nieskończoności, w jednej chwili traciłem kontakt z własnym umysłem. Poczułem się zanurzony w ogromie Stworzenia. (...) Od czasu do czasu spoglądałem w górę i widziałem światło na ołtarzu – oślepiające światło otoczone promieniami. (...) Zażyliśmy nieskończenie małą ilość psylocybiny, a jednak pozwoliła mi ona połączyć się z nieskończonością.

Imprezy rave

W latach osiemdziesiątych XX wieku w Wielkiej Brytanii a potem we wszystkich krajach rozwiniętych popularność wśród młodzieży zyskały imprezy rave, które indywidualizm i erotyzm rocka zastąpiły doświadczeniem bardziej wspólnotowym. Hipnotyczne gatunki muzyki (takie jak techno, trance, house czy drum'n'bass), niesamowite efekty świetlne oraz rozwój substancji odurzających (wśród nich MDMA – pochodna amfetaminy, która zapewnia ludziom długotrwały przypływ energii oraz wzmożone uczucie miłości i otwartości; nie bez powodu potocznie nazywana ecstasy) dały połączenie, które przyciągało tłumy chętnych.

Tak swoje doświadczenie opisał Tony Hsieh, dyrektor generalny internetowego sklepu detalicznego Zappos.com:

To, czego doświadczyłem później, zmieniło moją perspektywę na zawsze. (...) Tak, dekoracje i lasery były świetne. I rzeczywiście było to największe (...) pomieszczenie pełne tańczących ludzi, jakie widziałem w życiu. Jednak żadna z tych rzeczy nie wyjaśnia poczucia trwogi, którego doświadczyłem i które odebrało mi mowę. Jako osoba znana z tego, że jest zwykle najbardziej logicznie i racjonalnie myślącym członkiem grupy, byłem zaskoczony tym, że czuję się przytłoczony duchowym uczuciem – nie w sensie religijnym, lecz poczuciem głębokiej więzi ze wszystkimi, którzy tam byli, a także z całą resztą wszechświata. Było w tym poczucie braku osądzania. (...) Nie było tu poczucia wstydu czy tego, że ktoś tańczy, aby być oglądanym w tańcu (...). [Wszyscy] stali twarzami w stronę DJ-a, który stał na podwyższonej scenie (...). Cała sala dawała się odczuć jako jedna wielka zjednoczona wspólnota tysięcy ludzi, a DJ był ich plemiennym wodzem. (...) Miarowe, pozbawione słów elektroniczne rytmy ujednolicały uderzenia serc, które synchronizowały tłum. Było tak, jakby indywidualne świadomości znikły i zostały zastąpione przez jedną wspólną świadomość grupową

Inne włączniki

Haidt rozmawiając na ten temat ze swoimi studentami, poznał wiele sytuacji, w których studentom zdarzyło się doświadczyć trybu roju. Są to na przykład:

  • śpiewanie w chórze
  • granie na orkiestrze dętej
  • słuchanie kazań
  • uczestnictwo w wiecach politycznych
  • medytacja

Religia

Czytając relacje osób doświadczających trybu roju można łatwo zauważyć, że brzmią bardzo podobnie do opisów ludzi, którzy "poczuli" obecność Boga. Wiele podstaw teoretycznych, które skłoniły Haidta do sformułowania hipotezy roju, powstało jako próby wyjaśnienia i opisania fenomenu religii. Prawdopodobnie religia i tryb roju są ze sobą mocno związane.

Emocje zbiorowe (Durkheim)

Emile Durkheim był uczonym, który uważał, że istnieją "fakty społeczne", których nie da się zredukować do faktów dotyczących jednostek. Często krytykował swoich współczesnych, którzy odwoływali się wyłącznie do psychiki jednostek (np. Freuda twierdzącego, że Bóg jest po prostu postacią ojca).

Durkheim uważał, że Homo sapiens to tak naprawdę homo duplex – istota żyjąca na dwóch poziomach. Pierwszy z nich to uczucia przejawiające się w życiu codziennym takie jak uczucie czci, szacunku, czułości czy strachu. Oprócz niego istnieje jednak drugi poziom, który wiąże osobę z bytem społecznym jako całością. Nazwał te emocje "interspołecznymi". Uczucia z pierwszego poziomu stawiają na autonomię i niemal nie naruszają osobowości. Jednak pod wpływem uczuć z drugiego poziomu człowiek staje się częścią całości, której działania naśladuje i pod której wpływem pozostaje.

Najważniejszym z uczuć wyższego rzędu – według Durkheia – było "zbiorowe uniesienie". W takim stanie pobudzone zostają siły życiowe, namiętności stają się żywsze, a doznania – silniejsze. W ten sposób na chwilę przenosimy się na wyższy poziom życia – do sfery sacrum, w której Ja znika, a na plan pierwszy wysuwa się dobro wspólne. Sfera profanum to z kolei codzienny świat, w którym dbamy o swoją reputację, zasobność portfela i zdrowie. Będąc w sferze profanum nie daje nam spokoju poczucie, że gdzieś tam istnieje coś wyższego i bardziej szlachetnego.

Durkheim był zdania, że przemieszczanie się między tymi dwiema sferami daje początek naszym ideom dotyczących bogów, duchów, niebios i obiektywnego porządku moralnego.

Powstanie religii

Według wielu badaczy wiara, czyny i przynależność to trzy komplementarne, choć odrębne aspekty religijności. Nie da się w pełni zrozumieć religii, bez uwzględnienia wszystkich trzech. To tak jakbyśmy próbowali badać mecz wyłącznie na podstawie ruchów piłki. Uzyskamy niepełny i mało precyzyjny obraz sytuacji.

Haidt ten model nazywa "durkheimowskim", ponieważ głosi on, że podstawową funkcją wierzeń i praktyk jest tworzenie wspólnoty. Nasze wierzenia i przekonania są często sformułowanymi po fakcie interpretacjami, które mają uzasadnić coś, co właśnie zrobiliśmy albo wyrazić poparcie dla grup, do których należymy.

Antropolodzy Scott Atran i Joe Henrich w swojej pracy przedstawili prawdopodobną historię religii zgodną z szerszym zbiorem ustaleń empirycznych.

Krok 1. Nadaktywne urządzenie do wykrywania podmiotowości

Idea nadaktywnego urządzenia do wykrywania podmiotowości (hyperactive agency detecting device – HADD) działa na podobnej zasadzie, jak wykrywanie twarzy. Widzimy twarze w chmurach, ale nie widzimy chmur w ludzkich twarzach, ponieważ jesteśmy wyposażeniu w bardzo czuły moduł do wykrywania twarzy. Daje on czasami wyniki fałszywie pozytywne – widzimy twarz tam, gdzie jej nie ma.

Zwierzęta stają przed podobnym dylematem, gdy mają ocenić, czy dane zdarzenie jest spowodowane działaniem innego zwierzęcia, czy może jest wynikiem podmuchu wiatru. Aby zobaczyć działanie modułu w praktyce, przesuń po podłodze dłoń zakrytą kocem w obecności szczeniaka albo młodego kotka. Moduł wykrywania podmiotowości – podobnie jak ten od twarzy – jest ultraczuły i czasem daje wyniki fałszywie pozytywne. Zwróć uwagę, że z ewolucyjnego punktu widzenia to ma sens. Gdy idziesz ciemną alejką albo lasem w środku nocy, sygnał fałszywie pozytywny da Ci pewną dawkę stresu, ale znacznie gorszy byłby wariant, w którym nie wykrywasz czyhającego zagrożenia. Moduł ma zapewnić przetrwanie, a nie największą trafność. To trochę jak z programem antywirusowym. Lepiej dostać nieuzasadniony komunikat o znalezieniu wirusa niż nie otrzymać komunikatu, gdy plik jest zainfekowany.

Teraz wyobraź sobie, że dawni ludzie wyposażeni w nadaktywny wykrywacz podmiotowości, z nową zdolnością do współintencjonalności i zamiłowaniem do opowieści zaczynają dzielić się ze sobą swoimi spostrzeżeniami. Na przykład rozmawiając o pogodzie i burzy mogą odnieść wrażenie, że ktoś tam na górze jest wściekły.

Krok 2. Religie pomagały grupom

Atran i Henrich są zdania, że religia rozprzestrzenia się wtedy, gdy zwiększa spójność grup i gotowość do współpracy. Grupy, które potrafiły ze swoich bogów zrobić użytek, zyskiwały znaczną przewagę nad grupami, które tego nie potrafiły. Grupy, które miały mniej skuteczną religię, nie zawsze znikały z powierzchni ziemi. Czasami przyjmowały bardziej udaną wersję religii.

Najlepszym sposobem wykorzystania boga – zdaniem Atrana i Henricha – jest stworzenie wspólnoty moralnej. Bogowie łowców i zbieraczy często bywają kapryśni i złośliwi. Czasami karzą za złe postępki, ale czasem sprowadzają cierpienie na ludzi szlachetnych. Gdy grupa jednak osadza się w konkretnym miejscu, zaczyna uprawiać ziemię, a jej liczebność rośnie, ich bogowie stają się bardziej moralistyczni. Bogom czczonym przez większe społeczności nie podobają się zwykle zachowania, które powodują podziały i konflikty w grupie. Czyli takie zachowania jak zabójstwo, cudzołóstwo, fałszywe świadectwo czy złamanie przysięgi.

Religia stawała się więc narzędziem spajającym grupy oraz tłumiącym egoizm jej członków. Nie będzie odkrywczym stwierdzenie, że ludzie postępują mniej etycznie, gdy sądzą, że nikt ich nie widzi. W badaniu z 2010 roku naukowcy Zhong, Bohns i Gino wykazali, że studenci częściej ściągają, gdy światła są przyciemnione. Stworzenie bogów, którzy wszystko widzą i którzy nienawidzą oszustów i ludzi niedotrzymujących słowa, okazuje się więc dobrym sposobem przeciwdziałania oszustwu i łamaniu przysiąg.

Kolejną pożyteczną innowacją kulturową są bogowie, którzy wymierzają kary zbiorowe. Gdy ludzie wierzą, że bogowie mogą zesłać na wioskę suszę, zarazę albo powódź w ramach kary za cudzołóstwo popełnione przez dwie osoby, można sądzić, że mieszkańcy będą znacznie czujniejsi i wzajemnie się kontrolować. Gniew i wszechwiedza bogów zwiększa skuteczność wstydu jako narzędzia kontroli społecznej.

Mocnym dowodem przemawiającym za powyższymi twierdzeniami, jest praca antropologa Richarda Sosisa który przeanalizował historię dwustu komun założonych w Stanach Zjednoczonych w XIX wieku. Komuny są najczęściej zakładane przez grupy ludzi, którzy odrzucają panujące w społeczeństwie zasady i chcą się zorganizować w inny sposób. Mogą przetrwać tylko wtedy, gdy uda im się spoić grupę, stłumić egoizm i rozwiązać problem pasażerów na gapę. W wypadku wielu dziewiętnastowiecznych komun były to zasady religijne, w wypadku innych – zasady świeckie, zazwyczaj socjalistyczne. Które komuny były bardziej trwałe? Po dwudziestu latach nadal istniało tylko 6% komun świeckich i aż 30% komun religijnych.

Co takiego sprawiło, że komuny religijne osiągnęły przytłaczająco większy sukces niż komuny świeckie? Sosis przeprowadził tytaniczną pracę, by odpowiedzieć na to pytanie. Przeanalizował dokładnie losy każdej z nich i odkrył jedną, decydującą zmienną – liczbę kosztownych ofiar. Takimi poświęceniami były np. zakaz spożywania alkoholu, narzucone zasady stroju, zerwanie kontaktów ze światem zewnętrznym. Co ciekawe, zależność liniowa była tylko w komunach religijnych. W przypadku tych świeckich, nawet poważne ofiary nie pomagały. Dlaczego? Według Sosisa rytuały, prawa i inne ograniczenia działają najbardziej skutecznie, kiedy są uznawane za święte.

Kiedy organizacja religijna domaga się ofiar, jest to uznawane za oczywistą oczywistość. Natomiast kiedy organizacja świecka wysuwa podobne żądania, członkowie zaczynają prowadzić analizę korzyści i strat. Wielu odmówi zrobienia czegoś, jeśli uznają to za niekorzystne lub bezsensowne. Irracjonalne przekonania pomagają więc czasem funkcjonować grupie lepiej niż racjonalne.

Uwagi

  1. Szczegóły chemiczne są opisane w książce "Prawy umysł".

Literatura

  • Haidt, J. (2014). Prawy umysł. Dlaczego dobrych ludzi dzieli religia i polityka?

Zobacz też